Kult unplugged, czyli po co komu instrumenty na prąd

Po kilku latach od nagrania kultowego koncertu MTV unplugged, który miał miejsce w Och-teatrze, zespół Kult wyruszył w trasę koncertową znowu w formie "niepodłączonej". Miałam okazję być na koncercie w warszawskiej Stodole. Występ był naprawdę niesamowity.

Jako jedno z pokoleń fanów Kazika Staszewskiego, a w szczególności jego udziału w formacji "Kult" byłam już na niejednym koncercie tego zespołu. Nigdy nie zapomnę tego szału w tzw. pogo w trakcie "kultowych" (jakże to jest trafne słowo w tym kontekście!) piosenek tj. "Wódka", "Baranek", "Polska" czy delikatniejszych "Do Ani", "Nie dorosłem do swych lat" czy "Celina". Koncerty te brzmiały mi w uszach jeszcze przez następne kilka dni (dodatkową pamiątką niepozwalającą zapomnieć o udziale w tych wydarzeniach było całe obolałe ciało). Kazik jest dla mnie zupełnym fenomenem jeżeli chodzi o osobowość sceniczną. Co zresztą udowodnił czwartkowy koncert w Stodole.

Po pierwsze przekrój wiekowy publiczności był porównywalny do popisów w szkołach muzycznych, gdy dziadkowie przychodzą z rodzeństwem wykonawców. Poczynając od małych dzieci trzymanych na kolanach (widownia przygotowana była w formie sali teatralnej z miejscami siedzącymi), przez nastolatki, młodzież, wiek produkcyjny, kończąc na emerytalnym. Było to dla mnie zupełnie niesłychane rozglądać się, jak wszyscy w inny sposób słuchają tekstów piosenek, jak inaczej reagują na różne utwory. A z drugiej strony jak każda z tych grup wiekowych jest zupełnie zasłuchana.

Po drugie instrumenty! Trio gitarowe (w tym najkrótszy gryf w Polsce :) ), trio dęte, fortepian, perskusja... czy Kazik mógłby wymarzyć sobie lepszy akompaniament? Utwory, które przyzwyczaiły nas do elektrycznych brzdąknięć w wersji unplugged brzmią o niebo lepiej. Po trzecie postać Kazika. Jakże zmieniła się jego sceniczność. Koncert zaczął się punktualnie, wszyscy trzeźwi, wręcz w więcej niż w pełnej formie i osobie na scenie. I dojrzały, lekko zachrypnięty i niewyciągający gór głos dla mnie dużo lepiej brzmi przy wykonywaniu tych piosenek z takim "obciążonym" historią tekstem. Kolejnym atutem byli goście tradycyjnie zapraszani do koncertów unplugged. Ostatnia już rzecz - sceneria. Naprawdę wielkie brawa należą się organizatorom, którzy w taki fajny sposób ucharakteryzowali scenę, która w trakcie koncertu przypominała bardziej studio nagrań. Dodatkowy atut gra świateł, która w idealny sposób wpasowywała się w utwory.

Kult, choć już od tak dawna przeze mnie słuchany i znany, objawił mi się w zupełnie nowej i świeżej formie. Poniżej przepiękna wersja unplugged piosenki "Jeźdźcy".



Brak komentarzy: